Kiedy założyłem pierwszą kapelę nie znałem nikogo kto zrobiłby mi fajną okładkę, ale postanowiłem poradzić sobie sam. DIY or die, czy jakoś tak. Mój tata ogarniał wtedy Photoshopa i nauczył mnie mnóstwa rzeczy, więc mogłem samodzielnie robić okładki płyt których nikt nigdy nie wydał.
Potem ten sam problem pojawił się kiedy zacząłem grać koncerty i chciałem obejrzeć jakieś sensowne zdjęcia ze sceny – wszystko było beznadziejne, a fotografowie sprawiali wrażenie przestraszonych i speszonych faktem, że ktoś wypluwa na nich 100 decybeli. Wziąłem sprawy w swoje ręce i nauczyłem się obsługiwać kolejne aparaty tak, żebym co najmniej ja był zadowolony.
Kiedy zachciało mi się fajnych plakatów na koncerty które miałem grać, to po prostu zrobiłem pierwsze 200 i ten 201 był już całkiem w porządku. Mniej więcej wtedy odkryłem też, że internet nie służy tylko do zamieszczania swoich zdjęć po pijaku i że można w nim znaleźć sto miliardów fajnych graficznych rzeczy. W międzyczasie zacząłem studiować fajny kierunek na beznadziejnej uczelni, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta doskonała zabawa nie daje się ubrać w żadne ramki, nie można się jej wyuczyć z podręcznika i nie da się tego przyjmować w żaden logiczny sposób.
Żyję i mieszkam w Poznaniu, interesuję się jedzeniem, muzyką, automobilizmem, starymi neonami i setkami innych rzeczy. Mam kota, jeden samochód i kilka gitar.